wtorek, 31 grudnia 2024

Czarnych dziur wnyki i manufaktura życia

 Dziennik pokładowy Leśnego Licha, 31 grudnia, ostatni dzień roku.

Czasami wpadam w sidła pustki. Możliwe nawet, że jest tam czas i przestrzeń, wszystko jednak zapętlone we wnyki. Depczę po piętach wczorajszego dnia, skostniałą, diamentową drogą w środku lasu. Z zaschniętych traw wyściubia nosa Wielka Niedźwiedzica. Nade mną wisi Pas Oriona a może to miecz Damoklesa. W ciemnościach raźniej się kroczy wytyczonymi ścieżkami i z przyjacielem- Łapą. Gdy jest mi nie do śmiechu, zwracam się w cztery strony świata ( czyt. do Boga) i wznoszę modły o posiłki, o podesłanie kogoś z wiadomością, z Drogowskazem. Jakkolwiek to brzmi, to zawsze działa. Jeszcze nigdy nie odmówiono mi wsparcia. Czekam więc w ekscytacji. Wczoraj, poszłam pod prąd, odeszłam od rytuału wieczornej ścieżki , dla zmylenia jutra a może wysłannika. Wyszłam w świetlisty dzień, pod wpływem chwili, jakby prowadzona. Nadchodzą. Człapią w śniegu, pod górkę, w poniedziałkowe południe, naszym "wielkim" gminnym szlakiem.To nie może być przypadek. Mijamy się ostrożnie, z wymianą spojrzeń i nieśmiałym uśmiechem. Jestem cierpliwa. Zataczam pętlę i teraz ja wspinam się na polanę. Wciąż Są na górce, siedzą pod wiatą, termosik, kawka. Zmierzam ku chacie, w przeciwnym  kierunku. Dzieli  nas jakieś 50 kroków. I stało się. Słyszę: "Przepraszam panią, czy mogłaby pani na chwilkę do nas podejść". Podchodzę. " Słyszałyśmy, że tu gdzieś jest Leśne Oko? "Mhy. "A pani jest stąd?" Mhy. "Przeczytałam o Was." Mhy. "Czy nie ma tu więcej takich miejsc do kupienia." Niestety. " Piękne  miejsce, są widoki. A jak się żyje? " Szybko przechodzimy "na ty"- Olga i Dorota. Mamy wspólną głębię ostrości- umiłowanie  ciszy i przyrody, a przy okazji wspólnych znajomych wokół Turnickiego. Rozmawia się sympatycznie, lekko skacze z tematu na temat, niestety wszystko ma swój kres. Spotkanie dobiega końca, życzę dziewczynom dotarcia do celu- miłej wędrówki. Żegnam się i już chcę odchodzić, gdy Olga mówi, "A tak  na koniec, chcę Ci coś jeszcze powiedzieć. Od jakiegoś czasu prowadzę w Przemyślu manufakturę rzemieślniczą - pieczemy chleby. Gdybyście byli akurat w Przemyślu, wpadnijcie do nas. Zapraszamy na chleb." Głodnego nakarmiono. Wiadomość odebrano. Uczynki miłosierdzia spełniono. Dziękuję. Na ten Nowy Rok życzę nam wszystkim jak najwięcej takich podarunków- spotkań. W miejscach najmniej spodziewanych, o czasie nieprzewidzianym, byśmy byli gotowi je przyjąć i gotowi o nie prosić.

niedziela, 20 marca 2016

Początek cz. II . Tęcza, tęcza cza cza cza czyli mała rozprawa o „banałach”.



Wszystko zaczęło się dwa lata temu w Narodziny Nowego Roku . Wtedy to właśnie uzmysłowiliśmy sobie jak bardzo idziemy przez życie schematycznie, jak bardzo poruszamy się w granicach wyłącznie zebranego już doświadczenia, nie robiąc furtki temu co nowe.
A przecież zawsze gdzieś nas ciągnęło. Podróże na stopa po Europie, wyprawy do Azji, wyjazd za chlebem do Anglii i niezliczone wędrówki po górach. Właśnie. W góry ciągnęło nas najbardziej.   
Teraz stoimy w miejscu. Wszystko robimy według poznanych wzorów, nie ryzykując, stwarzając sobie sztuczne poczucie bezpieczeństwa. Kiedy przekraczasz granice i wkraczasz na drogę nieznanego, próbujesz, nieraz się sparzysz, ale to nic wobec wartości jakie otrzymujesz, odbierasz cenne nauki, otwierasz zamknięte szuflady pełne niespodzianek, przeżywasz, rozwijasz się, żyjesz. W środku pozostajesz ten sam, jak drzewo stabilne, którego nie złamie byle wiatr, którego korzenie sięgają głęboko w niezmiennym kierunku. Są one portem z którego później wypuszczą się pędy, niczym stateczki rybackie, płynące na połów- wolne na wietrze, pamiętające drogę jaką przebyły, by po udanym połowie bezpiecznie powrócić do domu.
Tak łatwo się dzisiaj zagubić, tak mało czasu żeby usłyszeć siebie prawdziwego, zagłuszanego przez innych, manipulowanego przez innych. Żyjemy w czasach wyścigów długodystansowych, bolesnych upadków, ciężkich kontuzji a po nich mozolnych powstań, ciągle spełnienie odkładając na metę. Biegniemy dalej i z niecierpliwością wypatrujemy tej mety na której ktoś obiecał nam złoty dzban z talarami. Już wiem, że tam nie będzie dzbana z talarami, tam będzie zwykły, ściorany, dziurawy garnek. To demon Mammon rzuca swój urok, zapędza nas w kozi róg. A czemu nie potrafimy dostrzec, że skoro ma być dzban pełen obfitości, to musi być i tęcza kolorowa. To właśnie po niej odbywają się nasze ruchy, przemiany. Tęcza z natury jest kolorowa ale codzienne biegi ścierają z niej kolory. Pomarańczowy przechodzi w różowy, tani kicz, fiolet -kolor mistyków i życia duchowego, prawie w ogóle zanika. Eliminujemy czerwień, która kojarzy się z ryzykiem i bólem jaki może nastąpić gdy jednak decyzja okaże się niesłuszna. Bojąc się sparzyć, stoimy więc w  miejscu i gorzkniejemy, umiera w nas radość, nadzieja i miłość. A przecież aby zrobić krok do przodu trzeba się czasem potknąć, tyle razy upadaliśmy ucząc się chodzić. Serce i ogień czerwieni zmienia więc swe oblicze. Zamiast rozgrzewać i nasycać, tłamszone grubą warstwą kurzu, eksploduje na tysiąc drobnych, egocentrycznych kawałków dążących do rozpadu. Tęcza przestaje być zjawiskowa, powoli zanika w nas.
Czas się zatrzymać w tej gonitwie, odbyć przeprawę w głąb grubej warstwy kurzu, aby odszukać zagubione pradawne kolory stworzone ręką Demiurga. Jednomyślnie stwierdzamy, że już najwyższa pora podjąć ryzyko, uwolnić czerwień z tęczy. Otrzepujemy się więc z kurzu i niczym Feniks powstajemy z popiołów. I pewnie wiele razy poparzymy sobie skrzydła, nie będzie łatwo, może nawet zatoczymy krąg, ale trzeba spróbować bo jeśli ci źle i nic z tym nie zrobisz, to na pewno nie będzie lepiej. Często strach przed krokiem do przodu ma duże oczy. Tyle lat odkładaliśmy myśl o życiu w górach na przyszłość. Niepotrzebnie. Życie jest tu i teraz, w malutkich cudach dnia codziennego, staruszce siedzącej przed chatką, w śpiewie sikorki na dębie, śmiejących się oczach dziecka, czułościach, jak i w wielu błędach jakie popełniamy każdego dnia, bólach, pechach, przeszkodach. Dajmy temu być, nie skreślajmy tego, bo to jest częścią składową naszych bytów.

Jak będzie dalej nie zastanawiam się, swe życie powierzamy opatrzności. Wiem jedno, najtrudniej jest podjąć decyzję, potem wszystko dzieje się samo J. Powoli upływa rok od naszej zmiany a ja dalej nie wierzę że tu jesteśmy. Decyzja była słuszna i w samą porę. Gdy czytam dzisiaj, co dzieje się z polskim prawem do nabycia ziemi przez polskich obywateli przechodzą mnie ciarki i mam mdłości. Gdybyśmy poczekali jeszcze rok, całkiem możliwe, że furtka pozostałaby zamknięta na zawsze. Na szczęście jesteśmy w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze i tego wszystkim z całego serca życzę!!! Koniec bajki i trzy Mikołajki.








sobota, 12 marca 2016

Początek. Na początku była Kitka czyli opowieść o Oku z przymrużeniem oka:)

Jako że każdy początek zaczyna się od narodzin jest więc dziś dzień doskonały na rozpoczęcie naszej opowieści.
Historia ta zaczęła się rok temu.
Kitka Stefania to młoda kotka ślicznotka wyklętą z Poddolin ze społeczności kociej. Wszystko to za sprawą jej czarodziejskich oczu -jedno mieni się złotem, drugie odbija błękit nieba, w obu pełzają zygzaki żyłek. Takie oczy są niebezpieczne, rzucają urok i nie ma dla nich miejsca wśród kotów w dolinie Sanu. Muszą więc udać się na wyżyny, pokonać wpierw bezdrożne łąki i strome,
zarośnięte ścieżki leśne kryjące tajemnice dawnej puszczy, by stanąć w końcu u progu leśnego przysiółka.
Tak, to właśnie Leśne Oko, magiczne miejsce które daje wolność, schronienie,
ukojenie. To miejsce przesiąknięte jest obecnością Leśnego Ducha i wszystko tu dzieje się z jego woli, życie zaś płynie w zgodzie z naturą- wszystko budzi się do życia, radośnie trwa i umiera ażeby znowu ze zmierzchu przejść w świt.
Granice Leśnego Oka są dość szczelne, gdy je przekraczasz zostawiasz na progu to co niedobre i brzydkie i znikasz ze Świata Chaosu. Wstępu do ów przysiółka strzegą Stare Sosny a kryje on w sobie liczne zakątki. Jest więc Zakątek Starego Zaskrońca, ogród motyla Mieniaka, Jelenia Łączka, Polanka Ciekawskiego Bażanta, Zacisze Zielonego Jaszczura, jest Rozśpiewany Dąb na którym zebrania mają sikorki uboga i modraszka, trznadle, gąsiorki, dzięcioły, gile, po zmierzchu zaś pohukuje Nocny Łowca, w powietrznych otchłaniach kwilą myszołowy i jastrzębie wciąż przedrzeźniane przez sójki, po drugiej stronie pagórka,
u jego podnóża mieszka antyczny Pies Pontyjski, stworzonko to zmyślne o ostrych zębach powszechnie zwane Bobrem, z gąszczy zarośli zaś, za Starym Grubym Bukiem spogląda swym okiem samotny dom, miejsce to tajemnicze, pełne sekretów. Z pagórka widać sąsiednie krainy nad ranem skąpane w mgłach meandrującego Sanu. Na przeciw to miejsce Smoczej Krainy, skąd docierają do nas czasem głośne pomruki. Niewielu śmiałków się tam zapuszcza a jeszcze mniej ją potem opuszcza. Droga jest trudna, wpierw Starą Rzeką, potem przeprawa przez San jeszcze czeka. Gdy już się jest na drugiej stronie Twe nozdrza łechcze woń siarkowa. Na skraju polany o północy psst! wszystkiego dowiecie się w swoim czasie.
Wracając do biednej Kitki Stefani- dotarła ona wreszcie po krętej swej drodze na kraniec pagórka, do Leśnego Oka. A gdy tylko przekroczyła granice owego przysiółka zniknął wcześniejszy świat i nastała wolność i szczęście i spełnienie.
Tu właśnie, w Leśnym Oku ma miejsce nasza akcja, zaczyna się Nowe Życie.
W tym dobrym dniu, jak pisaliśmy na początku (jakieś 20 zdań wyżej), w którym postanawiamy zacząć naszą opowieść przybyły na świat dwa kocięta Kitki Stefani Puszki (przez seniora Grubasa uważanej oczywiście za zwykłą Puszkę Pandory).
Trzecie "kocięto" zostało wysłane do Oka lecz niestety zabłądziło po drodze i wróciło tam skąd przyszło.
c.d.n